Bezpieczna przestrzeń pisania


Bierzesz długopis albo pióro, otwierasz jakiś przepiękny notes, kupiony specjalnie do prowadzenia dziennika i zaczynasz pisać. Słowa płyną, nie nadążasz za tym, co wychodzi z Ciebie, ręka zaczyna szybko boleć. W pewnym momencie wiesz, że już wszystko jest tam, na kartce, a Ty czujesz ulgę i z radością wracasz do rzeczywistości, wolna_y, bez bagażu, który przed chwilą jeszcze dusił i pętał. Hmmm... Gdyby tak to wyglądało, każdy pisałby codziennie i gabinety terapeutyczne nie byłyby pełne. Pisanie, choć może wzmacniać, rozwijać, a nawet leczyć, nie jest cudownym remedium i co więcej, jak każde działanie, które może dotknąć traumy lub wyzwolić zalewające nas emocje, wymaga ostrożności w tym zakresie. Podchodząc do siebie z czułością, nie będziemy się forsować. Wymaga to jednak kontaktu ze sobą. Bez niego możemy nie zauważyć tej cienkiej linii. Dlatego z pomocą przychodzą "kontenery bezpieczeństwa", jakimi mogą być limitowanie czasu pisania lub określanie z góry jego objętości.

Objętościowe limity to po prostu założenie, że piszę określoną liczbę stron. Julia Cameron, która jest twórczynią "morning pages" czyli "porannych stron" poleca zapisywanie każdego ranka trzech stron wielkości A4. Myślę, że tu też warto dać sobie przestrzeń na siebie i czas na wejście w praktykę i lepiej zacząć od jednej strony, albo takiej objętości, jaką uznamy za odpowiednią. Tu nawet jedno zdanie może być wystarczająca ilością tekstu na raz. 

Limitowanie czasu możemy wprowadzić poprzez ustawianie stopera i kończenie pracy, gdy minie czas przeznaczony na pisanie. J.W. Pennebaker, twórca terapii przez pisanie, zaleca pisanie przez cztery dni po dwadzieścia minut na temat trudnego przeżycia po to, by zmniejszyć jego wpływ na nas. Jeśli jednak nigdy nie próbowałaś_eś pisania dla dobrostanu, warto wszędzie skracać te limity czasu. Ja stosowałam na początku pięciominutowe sesje, stopniowo zwiększając ilość czas i przechodząc przez dziesięć minut do finalnych dwudziestu. Tanya Rubinstein, propagatorka pisania somatycznego, dzieli pisanie na siedmiominutowe sesję, co dla mnie jest optymalnym czasem, który pozwala na wejście w kontakt z sobą, a nie przytłacza. 

Innym sposobem na mieszczenie siebie w pisaniu jest uczestnictwo w grupach, które facylitują to doświadczenie, wyznaczają ramy czasowe i pozwalają na dzielenie się (lub nie) fragmentami czy przeżyciami, które towarzyszą procesowi pisania. 

Pisanie dla dobrostanu jest pięknym narzędziem, dzięki któremu możemy doświadczać przeróżnych korzyści, pomagającym nam żyć bliżej życia. Potrzebna jest do niego otwartość i gotowość na poczucie dyskomfortu, który często się pojawia nie tylko przy dotykaniu zranień, ale i przy zbliżaniu się do tego, co ważne w naszym życiu, szczególnie, że często to sprawy bardzo powiązane. Potrzebna jest też wiedza o tym, jak sobie nie zaszkodzić i wchodzenie do praktyki powoli, z zainteresowaniem, ale i szacunkiem do swoich granic, możliwości i wrażliwości. Journaling jest dla każdego, a że każdy z nas jest inny, to i ta metoda jest bardzo zrożnicowana, bo kazdy piszący buduję dla niej swoje standardy. 

Jeśli bierzesz w dłoń coś do pisania i otwierasz dziennik, dajesz sobie szansę na piękne, choć często trudne, spotkania z samą_ym sobą. Zadbaj o siebie, zapewniając taki poziom bezpieczeństwa, który nie wrzuci Cię na bagna, z których trudno byłoby samemu wyjść, ale jednocześnie nie pozbawi przygód. Bo tam, gdzie przygoda i odwaga do eksploracji i doświadczania, tam z pewnością jest ukryty niejeden skarb! Życzę Ci odkrywania ich w Twoim dzienniku! 


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Życie na szpileczkach