Ze smutku w siłę


Smutałam, że nie jestem psychologiem.  Szczególnie, że przecież chciałam iść na psychologię. Choć nęciła też polonistyka. Poszłam na prawo. Też na "p". Moi rodzice nie maczali w tym palców, natomiast uległam czarowi wizji rodziców ówczesnego chłopaka, którzy widzieli mnie w roli prawniczki. Prawo skończyłam z wyróżnieniem w pakiecie z europeistyką. Otarłam się o dyplomację, praktykując w Berlinie i w niemieckim konsulacie honorowym w Poznaniu. Myślę, że ta droga mogłaby być też moją drogą, ale jednak nią nie poszłam. I na tym świadomie zakończyłam prawniczą przygodę. Potem były NGO's i szybki obrót ku własnej działalności. I tak zaczęłam uczyć. 

Wracając jednak do sedna, było mi niedobrze z tym, że nie skończyłam ani nawet nie zaczęłam psychologii też dlatego, że kilka lat temu byłam już gotowa składać papiery i uslyszałam, że mam przynosić dochód, a nie generować koszty. 

I tak, psychologiem nie jestem. I czułam, że powinno być inaczej, że gdybym była, to miałabym większe pole zawodowego manewru. Robiłam smutną minkę gdzieś głęboko w sercu. A dziś odetchnęłam. Bo niby można mi mniej, ale i więcej. Bo dla mnie to by była presja. Bo tak czuję więcej swobody przemieszczania się w konwencjach, spojrzeniach, bycia intuicyjną, czasem mogę głośno mówić, że coś działa mimo tego, iż według prawideł wiedzy nie powinno działać. Odwoływać się też do księżyca i jak Agnieszka Maciąg sięgać gdzieś do takiej mistycznej duchowości, która z psychologią niewiele ma wspólnego. I nie twierdzę, że psycholog nie może tego robić. Ale ja będąc nim bym czegoś innego wymagała od siebie. Co by moją ekspresję mogło zmniejszyć. W moim kręgu są psycholożki, psychoterapeutki i jestem oczarowana ich dokonaniami, mam ogromny respekt i szacunek i dotąd uważałam się za gorszą, że bycie "tylko" trenerką, liderką, coachem jest taką psychologią dla ubogich - mniej ważną, nie do końca szanowaną, niezbyt profesjonalną działalnością.

Przestałam tak czuć. To moja droga. Która pokazała mi, że daje mi inne - nie lepsze czy gorsze możliwości, po prostu inne, by dzielić się sobą, swoim doświadczeniem i pomagać innym. Że ludzie też szukają różnych dróg i jak wspomina często Magda Kluszczyk: jeśli czujesz, że masz historię do opowiedzenia, jest ktoś, kto na tę historię czeka, by ją usłyszeć. Mówię swoim, niepsychologicznym głosem, ciągle swoją psychologiczną wiedzę pogłębiając, ale nie pretenduję już do miana psycholożki bez dyplomu. Biorę garściami z różnych dziedzin, oddaje w ręce moich kobietek to, co u mnie się sprawdziło, to co zasłyszałam, to czego sama chcę próbować. 

"Ale przecież mogłabyś zacząć studia teraz" - z pewnością to w niejednej głowie się pojawi. Nie zacznę. Na pewno nie teraz, może kiedyś, a może nigdy. Nie czuję potrzeby. Mam tyle do rozdania z tego, co już nagromadziłam w sobie, że wystarczy. Wystarczę. 

Komentarze

  1. Podążaj swoją drogą. To jest najcenniejsze w Tobie. Nie potrzebujesz do tego dyplomu psycholożki. I tak jak napisałaś, to właśnie może być Twój największy zasób. Bądź tak jak teraz autentyczna, To przyciąga a nie dyplomy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Przeszłam tyle, że na pewno się już nie zatrzymam przez poczucie, że nie jestem wystarczająca. Jestem :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Życie na szpileczkach

Bezpieczna przestrzeń pisania