Teraz mocniej kochaj!

 


Kiedy dzieje się tak źle, jak się dzieje, działamy na wysokich emocjach. Na emocjach, które muszą jakoś znaleźć swoje ujście. 


Wyrok TK, ustawa umożliwiająca przymusowe szczepienia, koronawirus, kryzys ekonomiczny, kryzys służby zdrowia, zdalne nauczanie i związane z tym obawy - a przy tym tysiące naszych, małych i dużych problemów, od których normalnie bolałaby głowa, która teraz pęka.


Mamy prawo mieć własne zdanie, wyrażać je głośno, głośniej, dosadnie i nawet wulgarnie. Tego, przynajmniej na razie, nie zakazano. 

Przeraża mnie to, co się dzieje, szczególnie w tym kontekście i czasie, gdy moja perspektywa jest bardzo poszerzona i jedząc małymi łyżeczkami (bo od dużych bym miała nie tylko mdłości, ale bym się udławiła) wiedzę o sytuacji tureckich kobiet, widzę, że nie trzeba mieszkać pod granicą Syrii, żeby po prostu być "tą drugą, za którą się decyduje". 


Moje wrażliwe serce przeraża jednak też pogarda, nienawiść i fala hejtu, jakiego chyba nigdy nie widziałam. Z obu stron. Ze strony wierzących w wirusa życzących śmierci tym bez maseczek i tych, którzy nazywają zamaskowanych pojabanymi  oszołomami; ze strony obrońców życia, którzy śmieją posługiwać się słowem "mordercy", nie mając pojęcia, co przechodzi kobieta w sytuacji, gdy dowiaduje się, że jej dziecko umrze bez względu na wszystko i przeciwników zaostrzania prawa, którzy wrzucają do worka z napisem "wypierdalać" każdego za sam fakt bycia katolikiem, jakby bycie nim oznaczało popieranie narzucania praw, które z miłością bliźniego nie mają nic wspólnego. 

I nie dziwię się frustracji. Gdy się przeleje, to po prostu to wszystko leci, zalewa, po prostu nie mieści się. 

Od kilku tygodni, a może i miesięcy, w moim sercu płaczę nad kobietami. Tak towarzysząc, nie z bezsilności. Współodczuwając. Jesteśmy silne, widać nas, ale nie pozwólmy by te wszystkie sytuacje nas dzieliły, nie pozwólmy, by ten męski świat - tak, bo trzeba to powiedzieć, że nadal żyjemy w męskim świecie - wygrywał poprzez to, że będziemy nawzajem sobą gardzić. Moja prawda nie musi być Twoją prawdą, żebyśmy mogły się kochać jako ludzie. Mogę chodzić w maseczce i cieszyć się ze zdalnego, a jednocześnie krzyczeć "nie" dla ustaw, które nie dość, że wprowadzane pod osłoną pandemii, naruszają ład społeczny i nakazują przyjęcie, że czyjaś prawda ma być prawdą dla każdego! Mogę być katoliczką i wierzyć w ewangeliczne przesłanie miłości, jednocześnie będąc przeciwniczką hierarchii kościelnej i buntowniczką przeciwko naginaniu wiary pod politykę. Mogę wierzyć w Polskę, będąc przeciwniczką polityki, którą od lat się w niej uprawia i retoryki nienawiści i pogardy, która jest niestety po obu stronach. 


Wierzę, że my kobiety mamy teraz głos. I że już nam go nie odbiorą. Ale rozmawiajmy ze sobą, bez pogardy, z chęcią usłyszenia drugiej strony, z delikatnością, żebyśmy potem mogły razem bronić tych spraw, których musimy bronić. Żeby każda z nas czuła się w naszym kraju bezpiecznie, w tym kraju, w którym miejscem kobiety nie jest tylko dom, w którym możemy chodzić ubrane jak chcemy i nikt nas za to nie zabije. W którym możemy spotkać się z koleżankami na kawę i siedzieć sobie razem, ile chcemy. W którym możemy się rozwieźć, możemy być w ciąży bez ślubu, co nie jest tak oczywiste w innych częściach świata. Mamy to, po co sięgnęłyśmy i walcząc dalej nie pozwólmy się skłócić. Mordeczynie, patole, wysłać w kosmos, nie rozmawiać, zniszczyć - to droga, która prowadzi tam, gdzie siedzi sobie zło. Zło boi się kobiety, która ma siłę dialogu, która umie i chce patrzeć odrobinę szerzej pomimo powkładanych do głów doktryn i przekonań. Zło boi się kobiety, która kocha. Kochajmy. Teraz szczególnie mocno, kochajmy. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Życie na szpileczkach

Bezpieczna przestrzeń pisania