Plaster, tort i tęsknota


Kiedyś pomyślałam, że ja nie piszę, tylko zapisuję. Bo to nie jest tak, że ja wymyślam historie. One są w mojej głowie, jak kadry z filmu i ja tylko podążam ich tropem, modyfikując je, nadając im kształt słów. Rzeczywistość pomieszana z tą alternatywną, tworzy opowieść, która jest równocześnie prawdziwa i wymyślona. 
Lubię pisać scenki, w których emocjonalnie dokonuje się coś. Dziś o batonach, tortach, żalu i czymś tam jeszcze. Smacznego. 

Słyszę dzwony z jakiejś wieży kościelnej. Wychodzi na to, że jest trzecia. Słońce jest za chmurami i musiałam założyć sweterek. Siedzimy przy kawie. On kawie, ja herbacie, ale akurat w tej historii nie ma to większego znaczenia. Jest już od tylu lat. Nie traktuję go dobrze. Odzywam się tylko, kiedy mi się wali i muszę pojęczeć. On wtedy po prostu jest. Był w tamtym grudniu, gdy czułam się totalnie odtrącona i musiałam odejść. Wtedy było łatwiej. Bo było źle, czułam ten chłód i on mnie zmobilizował, żeby nie czekać, aż zamarznę. A teraz nie czułam się zaniedbana. O nie. Dostawałam uwagę i słowa, których wcześniej nie było. Czułam, że dostanę masę pieszczot. A i tak musiałam ich sobie odmówić. Jeśli jest nadludzka siła, to ja jej użyłam.
No a ten siedzi w ogródku wcale nie mojej ulubionej restauracji i słucha moich jęków. Choć wiem, że chciałby ich posłuchać w innym kontekście. Ale ja patrzę na niego i wiem, że nigdy ich nie usłyszy. Nie widzę go jako mężczyzny. Nie pamiętam o nim całymi miesiącami. Nawet latami. Nie odpisuję na wiadomości. Przypominam sobie tylko, kiedy mi tak źle.
- Zjedz jeszcze - podsuwa mi talerz. Jest na nim jakiś makaron wymerdany z sosem. Wszystko ustylizowane i zapewne smaczne.
Jem, choć nie czuję smaku. Jeśli do utraconego węchu dołączy smak, to już będzie katastrofa.
- Ale wiesz co? Jeśli twierdzisz, że jestem tą wymarzoną i w sumie mówisz, że mnie kochasz, dlaczego mnie nie wybrałeś i nie próbowałeś mnie zdobyć, tylko wziąłeś z nią ślub? - marszczę brwi, bo nie lubię, jak coś mi się nie zgadza. Wkładam widelec do buzi i czuję miękkość makaronu na podniebieniu.
- Nie wiesz?
- Bo jestem za stara?
- Boże - śmieje się tak ciepło. W sumie chyba go nawet lubię, mimo że prawie nic dla mnie nie znaczy. Jest plastrem. Bezpiecznym, bo oderwanie go w ogóle nie zaboli.
- No to?
- Jesteś za bardzo. Zbyt piękna, zbyt dzika, zbyt samodzielna. Zawsze bym się bał, że ci się znudzę. Że odejdziesz.
- Co za bzdury! Zresztą, super. Dla niego za mało, dla ciebie za dużo. Wiesz, że już chyba czwarty raz w życiu słyszę, że dla kogoś jestem za bardzo i że się bał. W sumie dla niego też byłam za bardzo. Za dużo wymagająca.
Rzucam łyżeczkę na talerz. Czuję taką złość.
- Przecież i tak byś mnie nie chciała.
- No i co z tego? - wiem, że mówię podniesionym głosem. Czytająca książkę dwa stoliki dalej dziewczyna podnosi wzrok i mam ochotę pokazać jej język. Albo faka.- Dla niego mam zbyt wysoką cenę, dla Ciebie jestem bezcenna na tyle, że się nawet nie próbowałeś zbliżyć tak naprawdę. Ale pałętasz się na obrzeżach mojego świata i naprawdę ci wystarczy to, co dostajesz? Bo przecież nie dostajesz niczego, tylko raz na długi czas moje żale i frustracje, że z nim nie zrobię już tego czy tamtego.
On nic nie mówi. Popija swoją kawę. Pewnie już zimną. A mi serce się zaczyna znów kurczyć na myśl tego, co miało być...
- Boże, no właśnie... A tak bardzo czekałam. Żeby coś zobaczyć, czymś się przejechać, gdzieś usiąść. Żeby coś poczuć i choć raz jeszcze w te oczyska wredne popatrzeć i poczuć jego język w buzi.
- Tylko buzi?
- Ech, już przestań, dobra, idę stąd, bo wcale mi się nie poprawia humor. Serio wystarczą ci te obierki, które ci daję? Ja jak dostaję batona, to wiem, że chcę co najmniej gofra, jak nie cały tort. A papierków po słodyczach nie kolekcjonuję.
On nadal nic nie mówi. Uśmiecha się.
Więc muszę ja.
- No co?
- Nic. Lubię, jak się wkurzasz. Ale chciałbym, żebyś nie cierpiała. Nie wiem tylko co spowodowało, że jednak nie. Przecież wiedziałaś jak jest, znasz go.
Czuję łzy w oczach, więc zakładam okulary przeciwsłoneczne. Lecą co prawda spod nich, ale to zawsze jakaś ochrona.
- No bo powiedział, że naprawdę to nie ma żadnych perspektyw. I sam stwierdził, że to bez sensu tak przyszłościowo. Zaraz mnie zaleje ten pieprzony żal. Dobra, zamów mi to piwo. Ale z sokiem.
Już wstał i idzie.
- Imbirowym!
Kiedy wraca i podaje mi napój patrzę chwilę w jego oczy. Nie widzę niczego. Wszystko rozmazane moimi łzami.
I tak siedzimy, ja jęczę, on słucha. I będzie słuchał, dopóki mu nie powiem:
- Idź do tej swojej żony. Idź do córki.
I pójdzie. I wróci, jak znów zawołam.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Życie na szpileczkach

Bezpieczna przestrzeń pisania